Palm Springs & San Jacinto Mountains, CA

Poranki na pustyni bywają bardzo chłodne. Zanim słońce wzniesie się ponad górzysty horyzont można spokojnie wziąć prysznic, zjeść pyszne śniadanie i przygotować się na małą wycieczkę. Chwilę później temperatura wzrośnie jak szalona i choć nie wybije jeszcze dziesiąta, 90*F (ponad 30*C) na termometrze nikogo nie zdziwi.



Palm Springs kryje swoje skarby w słynącej z muzycznego festiwalu dolinie Coachella. Od północy piękny krajobraz tworzą góry San Bernardino, od wschodu ich bratnie pasmo Little San Bernardino, od południa góry Santa Rosa a wieczorny cień od zachodu rzucają będące dosłownie na wyciągnięcie ręki San Jacinto. Dziesiątki szlaków do przemierzania, setki przepięknych domów skrytych u podnóża gór, tysiące legend - zarówno tych rdzennych jak i bardziej trywialnych - dotyczących dawnych gwiazd ekranu lub estrady, czyli kto, gdzie i z kim. I nie zapominajmy o najważniejszym - 350 słonecznych dni w roku. Jak w raju.



Tereny doliny Coachella należą do rdzenno-amerykańskiego ludu Cahuilla a samo Palm Springs oraz ziemie gór San Jacinto przypadają konkretnemu plemieniu - grupie Agua Caliente.
Choć przed przyjazdem myślałem, że Palm Springs to "jedynie" dawny kurort dla bogaczy i plac zabaw dla najlepszych architektów zeszłego półwiecza, wszechobecne łapacze snów, rezerwaty i dwa niesamowite sklepy przywodzące na myśl Miasteczko Twin Peaks ukazały mi drugie, mistyczne oblicze tych okolic. Przyjechaliśmy więc by zobaczyć lautnerowski Elrod House, gdzie kręcono Bonda a wyjeżdżając myśleliśmy tylko o tym gdzie upchnąć indiańskie mokasyny, zaklęte lalki Kachina, gigantyczne szyszki oraz kilka kamieni i patyków z pustyni, mających za zadanie ściągnąć nas do Palm Springs ponownie.



Teraz czas jednak na San Jacinto i Aerial Tramway, czyli danie główne tej notki.
Obrotowa kolejka to jedna z największych atrakcji okolicy. Zaczynając przy dawnej stacji benzynowej projektu Alberta Freya wspiąć się musimy ładne 4 mile (6,5km) do dolnej stacji Palm Springs Aerial Tramway. Błędem było twierdzenie, że rowery nam w tym pomogą, ale cóż, wynajęliśmy je na dwie doby, więc poszły z nami. Wracając też na niewiele się zdały, bo strome podejście zamieniło się w równie stromy zjazd i pierwszy raz miałem okazję widzieć dymiące się klocki w rowerze.



A jak było na górze? Po pierwsze zimno jak ..w zimie! Paulina z początku nie wierzyła, gdy radziłem spakować kurtki do plecaka i założyć długie spodnie mimo 30 stopni i falującego powietrza nad asfaltem. Mały research się jednak przydał, w końcu górna stacja była na wysokości 2,596m a sam szczyt San Jacinto ma 3,302m. Przejazd kolejką trwa dokładnie 12 i pół minuty, przebiega przez 5 różnych biomów i kosztuje ok. 24 dolarów w dwie strony.



Nie będę Was zanudzał tym, jak zmieniają się piętra roślinne w górach, ile odmian sosny w nich rośnie i jakie zwierzęta je zamieszkują - choć oczywiście mógłbym się teraz wszystkiego dowiedzieć i to zrobić. Napisać chciałbym jednak, że od czasu Hong Kongu nie odbyłem podróży, która by mnie tak cieszyła. Myślałem z początku, że przez chroniczny brak satysfakcji radość ze Stanów Zjednoczonych też mnie ominie, tymczasem okazało się, że "zwykłe" San Jacinto mogłyby być moimi ulubionymi górami, Sonora ulubioną pustynią a południowa Kalifornia wymarzonym miejscem do życia. Ciężko mi więc być obiektywnym w opisie, gdy serce podpowiada, że szyszki były największe, sosny najwyższe a kolejka najfajniejsza na świecie :)



Po zejściu na ziemię zostało nam jeszcze trochę czasu by odnaleźć Kaufmann House projektu Richarda Neutry, który koniecznie chciałem zobaczyć i kupić Ballast Pointa w pobliskim "liquor storze"  - idealnego do snucia marzeń przy hotelowym basenie. Wszystko co dobre podobno szybko się kończy i tym razem nie było inaczej. Ale mimo, że powoli żegnaliśmy się już z Palm Springs, to wiedzieliśmy, że nasz poranny Greyhound będzie miał tabliczkę z magicznym napisem Los Angeles.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz