Vice City II


Policjanci z Miami, Scarface, GTA: Vice City czy w końcu stolica emerytów. Takie były moje skojarzenia z Miami jeszcze na długo przed podróżą. Choć od lat '80 minęło sporo czasu, trzy pierwsze mniej więcej pokryły się z tym co zobaczyliśmy. Ale emeryci..? Nie, to zdecydowanie nie ta część Florydy. Chyba, że policzymy tych wszystkich Kubańczyków z Małej Hawany grających w domino przy akompaniamencie Benny'ego More.


Wspominając Człowieka z Blizną skromnie liczę, że każdemu znana jest historia Anthony'ego Montany, który do Miami przybył na przysłowiowej łódce z bananami by w końcu stać się bossem narkotykowego imperium. Miejsca z filmu nie wyglądają już tak samo, ale miło było zobaczyć na żywo kilka z nich.


"Łódka z bananami" przypomniała mi jak będąc w Chicago miałem przyjemność poznać Polaka, który w latach '90 do Miami przybył bez wizy na pokładzie (a może raczej pod pokładem..?) jachtu płynącego z nieodległego Nassau na Bahamach. To musiały być czasy i nie lada przygoda.
Nasza przygoda z Miami rozpoczęła się na lotnisku Fort Lauderdale, na które dotarliśmy tanimi liniami Spirit za coś w okolicach 100$ od osoby. Z Ft Lauderdale należało złapać darmowego shuttle busa na kolej Tri-Rail jadącej w kierunku Metrorail Transfer Station i tam przeskoczyć na autobus jadący prosto na South Beach ("L", jeśli mnie pamięć nie myli).


Miami jest wielkie, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka. Na dobrą sprawę, lądując na turystycznej South Beach i gubiąc pośród setki klubów i przepięknych hoteli (mających swe święto w coroczny Art Deco Weekend w styczniu) można w ogóle zapomnieć, że poza wyspą jest coś jeszcze.
Jak zwykle warto jest mieć samochód. Jak zwykle my nie mieliśmy, więc wymarzoną wizytę w Kennedy Space Center zmuszony byłem przełożyć na nieokreśloną jeszcze przyszłość. Brak prawka nie przeszkodził mi jednak abyśmy wypożyczyli skutery (na prawko Pauliny) i w ten półlegalny sposób przez kilka dni zwiedzaliśmy miasto.


Wspominałem już o Little Havana, znanej głównie jako Calle Ocho. Nie paliliśmy co prawda cygar ale mieliśmy sporo frajdy z napotkania sympatycznego Cesara i jego dziewczyny, którzy poratowali nas zimną Coroną i pysznymi kubańskimi kanapkami, gdy okazało się, że zostało nam tylko kilka centów w portfelu.
Spotkanie z Cesarem, który kojarzył Polskę przez pryzmat pobytu w bazie Marines w Niemczech było kolejnym miłym akcentem podczas naszego pobytu w Stanach a Mała Hawana okazała się być bardzo ładnym sąsiedztwem z dużą ilością sklepów (kilkoma ze starociami) i fajną atmosferą - miejscem zdecydowanie wartym wizyty.


Nie można tego jednak powiedzieć o Little Haiti, które było.. Hmm.. Specyficzne. Odwiedziliśmy jeden z niewielkich sklepików botanica, gdzie sufit i ściany były pokryte nieznanymi nam symbolami a na ulicach z głośników rozbrzmiewał głos należący najwyraźniej do natchnionego księdza, choć nie mówię tego z pełnym przekonaniem, bo przemawiał w dużej mierze po francusku. Ogółem klimat voodoo traktowanego tam bardzo poważnie dawał się mocno we znaki i wierzcie na słowo, że to nie była wyłącznie moja wyobraźnia. Nie ma co ukrywać, jako jedyni biali w okolicy nie czuliśmy się zbyt komfortowo, a że wiele dziwnych rzeczy i zachowań na obrzeżach downtown mogliśmy już zaobserwować, szybko wsiedliśmy na naszego białego rumaka i mimo niezbyt dużej pojemności skokowej zdążyliśmy uciec nim ktoś rzucił na nas jakąś klątwę.


Wiele czasu spędziliśmy na objeżdżaniu niewielkich wysepek, z których składa się miasto, choć na kilka z nich, jak choćby te z najdroższymi posiadłościami gwiazd (oraz dawną rezydencją Ala Capone) wstęp jest niestety zamknięty. Prawdopodobnie stąd tak wielka popularność jednej z najbzdurniejszych i wcale nie tanich atrakcji jaką są rejsy po kanałach Miami i oglądanie tychże posiadłości z wody. Ja, prócz wycieczek szlakiem serialowych Policjantów zadowoliłem się jeszcze bardziej kuriozalnym doświadczeniem, mianowicie w Downtown spełniłem śmieszne marzenie przejażdżki Metromoverem - każdy kto grał kiedykolwiek w grę Driver pamięta z pewnością upierdliwą misję pościgu za nadziemną kolejką w Miami. Sympatyczna atrakcja a w dodatku darmowa, podobnie też jak niespodziewane natknięcie się na kręcony w centrum miasta Ride Along 2 z Ice Cubem czy odbywający się akurat Florida Supercon.


Po zmroku miło było nam wpaść na wielkiego drinka do "the Carlyle", którego fasadę pamiętaliśmy z kilku odcinków Miami Vice oraz Klatki dla Ptaków, pospacerować po plaży czekając na pokaz fajerwerków (w trakcie pobytu wypadał akurat 4 lipca) czy w końcu poeksperymentować z nocnymi zdjęciami, które przedstawiłem ostatnim razem. Ocean Drive nocą robiło naprawdę niesamowite wrażenie a Miami ze swym tropikalnym klimatem, przepięknymi wschodami słońca i papugami latającymi na wolności zapamiętam jako jedno z barwniejszych miast jakie miałem przyjemność odwiedzić.


No tak, ale to jeszcze nie koniec. Pomyślałem, że może warto podzielić się jakimiś wskazówkami praktycznymi. A zatem:
- Linie Spirit polecili nam Ania i Mariusz z Chicago - po kilku lotach nie pozostaje nam nic innego jak zrobić to samo. Zapisując się do newslettera można wyrwać loty wewnątrzkrajowe nawet za $20!
- Godny polecenia hotel Tropics za stosunkowo nieduże pieniądze znajduje się na Collins Ave. rzut beretem od plaży. Sprawdzony na własnej skórze.
- Gdyby nie spora odległość od South Beach, świetny i tani nocleg można znaleźć w New Yorker Boutique Hotel (kilka razy "występował" w Miami Vice jako Sunny Days Motel)
- Smacznie i niedrogo można zjeść w kilku nieafiszujących się kubańskich knajpkach na Washington Ave.
- Five Guys również na Washington Ave. nie mają sobie równych jeśli chodzi o burgery, ale gdy liczycie kalorie lub wydawane $, sprawdźcie pyszne i tanie Hiro's Sushi dwie knajpy obok
- Śniadanie koniecznie u Francuzów w La Sandwicherie - nie ma takiej mamy, co by robiła lepsze kanapki!
- Lubicie American Apparel? Sklep łatwo zauważyć na Lincoln Rd ale prawdziwa gratka to niewielki outlet na tyłach budynku
- Skutery? Gdziekolwiek byle nie AstroScooters przy rogu Washington i 7 - okradli nas na $150 wymagając depozytu z karty, którego nigdy nie oddali a w banku po naszej reklamacji przedstawili sfałszowany dokument. Tam, gdzie płaciliśmy gotówką wszystko było okej, radzę więc unikać płacenia wszelkich depozytów kartą
- Nigdy nie rozstawajcie się z filtrem słonecznym :)


Fuji Provia 100F

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz